Okolice Tczewa
Zamach pod Starogardem
Maszynista spojrzał na zegarek, był kwadrans do północy. Dojeżdżając do zakrętu na końcu lasu Kochanki, pomału zaczął wyhamowywać rozpędzonego kolosa. Nagle całym pociągiem zakołysało, wydarł się przeraźliwy dźwięk skręcanego żelastwa. Cały skład z łomotem poleciał na lokomotywę, kilka wagonów stoczyło się z kolejowego nasypu. Nastała grobowa cisza.
Katastrofa wydarzyła się w czwartkową noc 30 kwietnia 1925 dwa kilometry przed Starogardem Gdańskim. Pociąg tranzytowy relacji Insterburg - Królewiec jadący z prędkością około 70 kilometrów na godzinę wypadł z torów. Skład liczył 9 wagonów osobowych, z czego dwa sypialne, trzy II klasy, cztery wagony III klasy oraz służbowy brankard dołączony z czoła składu. Parowóz, brankard oraz pięć wagonów stoczyło się z wysokiego na osiem metrów nasypu, cztery ostatnie wagony pozostały nietknięte. Najbardziej ucierpiały dwa wagony III klasy; jeden z nich został całkowicie zmiażdżony przez napierające wagony z tyłu, drugi natomiast wyczepił się ze składu i stoczył ze skarpy.
Pierwsza pomoc nadeszła po pół godzinie ze strony Starogardu Gdańskiego. Na miejscu zginęło 25 osób, w tym polski urzędnik celny z Chojnic, który tego dnia pełnił służbę w pociągu. Cztery osoby zmarły w tczewskim szpitalu. Czternaście osób było rannych, z tego osiem ciężko.
Śledztwo już w pierwszych dniach od katastrofy wykazało, że był to zamach terrorystyczny.
Znaleziono dwa miejsca , w których rozkręcono tory tuż za zakrętem. Złączki szyn tzw. łubki były porozkręcane, natomiast tor przesunięty w prawo o osiem centymetrów. W drugim miejscu zdołano odkręcić pięć śrub, jednak nie udało się sprawcom zdjąć łubków łączących tor.
Podstawowa wiedza z zakresu montowania torów i złączania szyn pozwoliła śledczym przypuszczać, że sprawcy mogli mieć doświadczenie w zakresie ślusarstwa.
Po przeszukaniu przez policjantów ze Starogardu Gdańskiego okolicy miejsca wypadku, odkryto wykręcone łupki. Czterdzieści metrów na północ od torów odkryto miejsce ukrycia lewara i kołków służących do rozepchnięcia toru. Znaleziony lewar jak ustalili śledczy został skradziony z majątku Kokoszkowy na pół roku przed tragedią. Pojawiły się też informacje pozyskane przez wywiadowców, że lewar został sprzedany dwóm obcym mężczyznom przez pracownika majątku.
Ponadto w drugi dzień po katastrofie, pilnujący wraku policjant odnalazł dwa klucze służące do rozkręcenia toru. Większy klucz łupkowy miał oznaczenie Eisenbahndirektion Danzig 1315-39-44.
Zamach odbił się szerokim echem zarówno w Polsce, w Niemczech, jak i Wolnym Mieście Gdańsku. Rząd niemiecki oskarżył Koleje Państwowe o fatalny stan torów, a także o niedopuszczalny precedens plombowania wagonów, w których podróżowali obywatele Niemiec udający się do Prus Wschodnich. Strona polska stanowczo zaprzeczała, by wagony były plombowane. Przy drzwiach czuwali polscy urzędnicy celni, był to pociąg tranzytowy, wobec czego podróżnym nie wolno było wsiadać i wysiadać na terytorium Polski.
Inne zastrzeżenia strony niemieckiej dotyczyły sposobu wydania zwłok obywateli niemieckich.
Zwłoki przewieziono do tczewskiego szpitala we czwartek 1 maja 1925 roku. Strona polska chciała przekazać stronie niemieckiej ciała ofiar w trumnach. Jednakże w związku z robotniczym świętem pracy jak i świętem 3 maja, trumny mogły być wykonane dopiero na poniedziałek 4 maja 1925 roku. Niemcy nie zgodzili się na tak długie oczekiwanie. Zwłoki przykryte białym płótnem przewiezione zostały na wozach konnych do Malborka. Tego oczywiście nie mogła przeoczyć niemiecka prasa, oskarżając polskie władze o brak szacunku oraz zaniedbanie zwłok obywateli Niemiec.
Ponadto gdański dziennik Danziger Allgemeine Zeitung zarzucił stronie polskiej sfingowanie miejsca katastrofy. Według dziennikarza Wernera Schultza całą winę za katastrofę ponosiła dyrekcja kolei państwowych, a rzekomy zamach został spreparowany. Komisariat Generalny RP wniósł oskarżenie przed gdańskim sądem przeciwko dziennikarzowi.
W wyniku chaotycznego śledztwa oraz wyznaczonej przez ministra kolei Eberhardta nagrody w wysokości 50000 złotych zatrzymano w Starogardzie Gdańskim dwie osoby, za trzecią natomiast wydano list gończy. Byli to pospolici recydywiści pochodzący z okolic Starogardu.
Wywiad polski połączył katastrofę z innymi podejrzanie podobnymi zamachami dokonanymi na terenie Polski po 1919 roku. O finansowanie tych zamachów podejrzewano Hakatę, niemiecką organizację nacjonalistyczną o typowo antypolskim nastawieniu, składającą się głownie z rzemieślników, przedsiębiorców i posiadaczy ziemskich, którzy najwięcej stracili na odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
Zachowane akta i prasa z ówczesnego okresu nie podaje jak potoczyło się śledztwo, jakie wyroki zapadły na wykonawców zamachu i czy odnaleziono ich mocodawców. Coraz częściej jednak mówi się, że za zamachami stali agenci bolszewickiej Rosji, której zależało na zaognieniu stosunków polsko-niemieckich. Klucz do rozwiązania zagadki zapewne spoczywa gdzieś w wilgotnych piwnicach moskiewskiego archiwum. Być może kiedyś prawda ujrzy światło dzienne.
Karasewicz Rafał