Ciekawostki
Domorośli „łowcy czarownic” ze Stanisławia
142 lata temu przed sądem w Starogardzie stanęło dwóch braci Bischof z podtczewskiego Stanisławia, którzy w swoim przekonaniu – znęcając się nad prawie siedemdziesięcioletnią staruszką – próbowali uwolnić swoją umierającą siostrę spod rzekomo rzuconego na nią uroku…
Jak donosiła w kwietniu 1870 roku bawarska prasa, nie bez cienia ironii wobec mieszkańców Prus:
”W Stanisławiu dwóch braci, z których jeden jest członkiem zwycięskiej i inteligentnej siły, która w roku 1866 zwyciężyła całe Niemcy pruskim intelektem, okrutnie pobiło za pomocą noży i kijów starą kobietę w celu zdjęcia z ich siostry czaru rzuconego na nią za pomocą kawałka podanego jej boczku. Błyskotliwy wojskowy Prusak domagał się przed sądem, żeby >>czarownica<< przyrzekła swą niewinność w kościele pod lufami tuzina załadowanych karabinów; w przypadku krzywoprzysięstwa broń miała wypalić i wysłać duszę wiedźmy do piekła. Sąd odmówił jednak wykonania tych wskazówek i skazał dwóch inteligentnych Prusaków, z uwzględnieniem okoliczności łagodzących (ponadnaturalnej głupoty?), na sześć tygodni więzienia. Gdyby taka sytuacja wydarzyła się jakiemuś ciemnemu zacofańcowi w Bawarii, liberałowie narzekaliby jak zawsze. Ale w Prusach zabobony i policyjna małostkowość są inteligencją.”
Z lektury innych czasopism dowiadujemy się więcej szczegółów tej historii. W Stanisławiu pod Tczewem żyły od dłuższego czasu trzy kobiety określane w okolicy jako „wiedźmy”. Były wdowami w podeszłym wieku i żyły wspólnie w jednym domostwie przynależnym do dóbr rycerskich (Stanisławia). W okolicach Świętego Marcina (listopad) pojawiła się przy tej trójce młoda, piękna, kwitnąca dziewczyna w wieku lat 20. Była córką jednej z wdów, pani Bischof. Dzień po przybyciu dziewczyny pani Krause, druga z wdów, poczęstowała dziewczynę kawałkiem pieczonego boczku z chlebem. Kilka dni później rozchorowało się dziewczę, i to na tyfus. Bracia dziewczyny, z których jeden był weteranem wojny z 1866 roku, a drugi krzepkim młodzieńcem w wieku lat 20, byli przekonani o uroku rzuconym przy pomocy boczku na ich siostrę przez panią Krause. Za podpowiedzią ich matki bracia Bischof uznali, że najlepszą chwilą na odczynienie czaru będzie noc sylwestrowa. Przywlekli oni wówczas starą Krause do łoża ich siostry i zapytali, czy zdejmie z niej urok i chorobę. Kiedy odparła, że nie może tego uczynić, pobili ją okrutnie za pomocą noży i pałek. Po ośmiu dniach dziewczyna zmarła, a bracia Bischof stanęli 6 kwietnia przed sądem w Starogardzie zeznając, że to nie oni, a ich zmarła siostra znęcała się tak nad panią Krause. Radca sanitarny z Tczewa, dr Preuss zeznał, że w okolicach Nowego Roku umierająca na tyfus dziewczyna nie była w stanie dokonać takich obrażeń. Dodał, że pani Krause miała ciało i twarz pokryte krwią; rany na głowie, piersiach i plecach (po części zadane nożami) uniemożliwiały pracę tej 68-letniej kobiety przez trzy tygodnie.
Kobieta ta, której wygląd według piszącego relację przywoływał otwierającą scenę „Makbeta”, twierdziła, że nie jest winna rzucenia na zmarłą dziewczynę uroku i z pewnością musiał dokonać tego ktoś inny. Wyrok sześciu tygodni więzienia dla oprawców staruszki wydaje się niezbyt rygorystyczny, ciekawe też jest, jakie okoliczności łagodzące uwzględnił starogardzki sąd wydając taki wyrok. Ciekawe jest też, że ślady po tamtych wydarzeniach można znaleźć dziś jedynie w prasie bawarskiej. Taka informacja musiała poprawiać samopoczucie Bawarczyków, którzy od zawsze byli naznaczani piętnem ciemnogrodzian…
Zielu/Be-good