Kilka dni po zakończeniu II Wojny Światowej (nikt nie pamięta dokładnej daty) pan Zygmunt - bo tak ma na imię przypłynął do Tczewa z Grudziądza na małej motorowej łódce. Spał w pustostanie w wysokiej kamienicy przy ulicy Zamkowej, a łódkę chował w krzakach przy brzegu rzeki. Chciał płynąć do Gdańska, ale wyczuł że to w Tczewie trochę zarobi. Mosty na rzece były zniszczone wiec wniosek nasunął się sam ...transport ludzi na drugi brzeg. Ludzie chętnie korzystali z jego usług - oczywiście zachowując dyskrecje przed "nową władzą" w mieście ...pasażerowie płacili mu warzywami lub innymi towarami (pieniędzy nie chciał - bo korzystniej było sprzedawać to co otrzymywał).
Jedynym poważnym problemem z tych jakie napotykał przy tej pracy to zamykanie pobrzeża przez wojsko ...nawet na kilka dni.
Mundurowi niszczyli niewybuchy w rzece
![Niespodzianka :o](./images/smilies/shok.gif)
Właśnie zimą pan Zygmunt stracił łódź - ktoś wyrąbał w niej kilka dziur i nie nadawała się już na naprawy - a nasz bohater trafił do gdańska i rozpoczął prace przy odbudowie dachów zniszczonych kamienic.