be-good pisze:Czy ktoś wyprowadzi mnie z błędu - ten wiadukt był czynny jeszcze w latach osiemdziesiątych?
Zależy co rozumiemy pod pojęciem "lat osiemdziesiątych". Po przepytaniu znacznego odsetka sąsiadów rzeczonego wiaduktu w ciągu ulicy Motławskiej (na marginesie, biegnie nim granica miasta!) koncepcje daty jego niesławnego rozebrania są trzy: 1979, 1980 i 1981. Na pewno samą rozbiórkę wiaduktu poprzedziło jego zamknięcie, co mocno utrudnia sprecyzowanie daty rozbiórki. Na pewno w roku 1980 był on już nieprzejezdny.
Po Zajączkowie i Tczewskich Łąkach, krąży legenda wiejska, jakoby rozbiórka była typowym przekrętem made in PRL. Wiadukt służył głównie mieszkańcom pierwotnego Zajączkowa Dworzec (czyli części Zajączkowa przy torach oraz Tczewskich Łąk na zachodnim krańcu ul Motławskiej jako główny trakt do Tczewa oraz do sklepów na terenie kolejowym (w noclegowni i w lokomotywowni). Niejasny jest to, kto był jego właścicielem (po zmianach administracyjnych w połowie lat 70-tych), na pewno dużo do powiedzenia miały władze PKP, które nie były zbyt zainteresowane jego funkcjonowaniem.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych zaczęto podnosić coraz gorszy stan elementów stalowych wiaduktu, aż w końcu go zamknięto. Potem były jakieś komisje i mimo sprzeciwu mieszkańców zapadła decyzja, że nie nadaje się on do remontu i należy go rozebrać. Jednak "miejscowi" dowiedzieli się, że miast na złomowisko wiadukt wyekspediować miano ponoć do Szwecji, gdzie wykorzystano go do celów komunikacyjnych. Ktoś obrotny doprowadzić miał do rozbiórki będącej w całkiem niezłym stanie konstrukcji, kupił go po cenie złomu i sprzedał "za granicę" jako pełnowartościowy, acz używany obiekt.
Powie szczerze mimo świętego przekonania moich informatorów, trochę nie chce mi się wierzyć, by jacykolwiek Szwedzi byli zainteresowani trzydziestokilkuletnią, budowana w powojennym kryzysie konstrukcją. Być może legenda ta zrodziła się z faktu, że sprzedano po prostu złom. Nie można jednak wykluczyć,że taki przekręt miał miejsce.
Zaś jako ciekawostkę mogę podać fakt, że przed remontem linii do Gdańska zastanawialiśmy się nad podaniem do sądu PKP w związku z niedotrzymaniem przez nią obietnic składanych jeszcze przez Królewskie Koleje Pruskie (a PKP na terenie dawnego zaboru pruskiego jest ich prawnym następcą), które w momencie budowy stacji w Zajączkowie zapewniały mieszkańców, że zapewnią bezpieczną komunikację pomiędzy Tczewskimi Łąkami a Zajączkowem dwoma wiaduktami w ciągu ulic Motławskiej i Zajączkowskiej (a mamy takie precedensy z terenu Kongresówki). A po rozbiórce obu, kilkudziesięciohektarowy fragment sołectwa Tczewskich Łąk przy ulicy Ostatniej został całkowicie odcięty od reszty wsi, o zablokowaniu komunikacji na osi wschód-zachód nie wspomnę.
Niestety sprawa się rozbiła o prozę życia. Spółka "PKP Nieruchomości" nie była nawet w stanie podać, jakie obiekty ma na terenie stacji Zajączkowo, a co dopiero uznać, że ma coś wspólnego z nieistniejącym wiaduktem. Zaś zainteresowanie tym tematem władz gminy wiejskiej Tczew, która chciała m.in. przejąć dawną stołówkę na potrzeby świetlicy wiejskiej, zaowocowało niestety nagłym wzrostem wiedzy na temat swojego posiadania przez PKP (odnalazła się nieistniejąca ponoć wcześniej na planach stołówka) i podjęciem "trudnej decyzji" o rozbiórce noclegowni i stołówki, "nie nadających się już do wykorzystania". Rzecz jasna szybko wykonanej, bo jeszcze gmina mogła by wpaść na głupi pomysł uznania stuletniej noclegowni za jakiś zabytek.
No, a skoro podjęto tą decyzję, to wiadukt nad ulica Motławską (prowadzący do noclegowni), można było już przerobić tak, by całkowicie uniemożliwić jakikolwiek ruch publiczny w stronę rozebranego wiaduktu.
No i tym sposobem, dmuchając na zimne decydenci kolejowi rozwiązali potencjalne problemy jakie niosła ze sobą dziedzictwo niemieckiej myśli inżynieryjna, która niewiadomo dlaczego uważała, że infrastruktura kolejowa jest dla obywateli, a nie dla zysków...